Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/do-predkosc.olecko.pl.txt): Failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/server933059/ftp/paka.php on line 5

Warning: Undefined array key 1 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 13

Warning: Undefined array key 2 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 14

Warning: Undefined array key 3 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 15

Warning: Undefined array key 4 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 16

Warning: Undefined array key 5 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 17
ki jeszcze mocniej zacisnął zęby. Podczas kolacji zniechęciła go do siebie całkowicie. Miała nadzieję na wspólnie spędzoną noc, ale wykręcił się zmę¬czeniem po podróży.

koś tak mi zapadłeś w serce. Ale nie mów nikomu, co? Jutro odwiozę cię do cioci i... I niech tak już zostanie. Nie mogę się ciągle z nią spotykać. Muszę się trzymać na dystans, rozumiesz?

ki jeszcze mocniej zacisnął zęby. Podczas kolacji zniechęciła go do siebie całkowicie. Miała nadzieję na wspólnie spędzoną noc, ale wykręcił się zmę¬czeniem po podróży.

- I nie chcesz być kochany?
- Właściwie chciałam tylko sprawdzić, co z Henrym. - Jej głos brzmiał dziwnie, ciągle coś ją dławiło w gardle.
Następnego ranka Róża krócej niż zwykle zajmowała się sobą. Widać było, że bardzo pragnie coś powiedzieć, lecz
- Ależ ty jesteś głupia! Mogłaś się dobrze ustawić, a za¬miast tego będziesz do końca życia łazić po drzewach jak małpa. Idiotka!
nie chciał się naciąć, w razie gdyby płot był podłączony do prądu. Skurwysyny. Myślą sobie, że są panami całej tej ziemi. Na pewno żyją jak panowie, nieprawdaż? Nagle zauważył Chrisa Hoyle'a, zbiegającego ze schodów frontowych i wsiadającego do swojego srebrnego porsche. Klaps przyspieszył, żeby nie przyłapano go na węszeniu w okolicach domu. Na szczęście Chris wyjechał na ścieżkę i skręcił w przeciwnym kierunku. Klaps zawrócił i podążył za jego wozem w bezpiecznej odległości. Hoyle nie zajechał zbyt daleko. Skręcił z drogi w otwartą bramę. Na końcu prowadzącej od niej alejki stał dom, dużo mniejszy od posiadłości Hoyle'ów, ale i tak wyglądający o niebo lepiej niż budynki, w których kiedykolwiek mieszkał. Wyszedł zeń Beck Merchant, zaufany pomagier rodziny i wsiadł do samochodu. Klaps przyspieszył, żeby go nie zauważyli. Uśmiechnął się, czując na twarzy uderzenie gorącego wiatru. Jakiekolwiek plany na sobotnią noc mieli ci dwaj, niebawem miały się zmienić. Tej nocy Beck nie miał ochoty nigdzie wychodzić z Chrisem. Całą sobotę spędził w domu. Wymył pikapa, wykąpał Frita i porządnie go wyczesał. Były to proste czynności, mógł je wykonywać, zastanawiając się jednocześnie nad dręczącymi go problemami. Kiedy po południu zadzwonił Chris i zaproponował nocną rozrywkę, Beck odmówił. Chris jednak nalegał: - Nie wychodziliśmy nigdzie od czasu śmierci Danny'ego. Ostatnio ciągle na siebie wsiadamy z powodu tych idiotyzmów, w które chcą mnie wpakować. Wybierzmy się gdzieś i zapomnijmy o kłopotach, chociaż na kilka godzin. - A dokąd się wybieramy? - spytał teraz Beck, bo Chris oddalał się od miasta. - Myślałem o Razorbacku. - Nie mam ochoty tam jechać. Zbyt głośno, zbyt dużo alkoholu i zdecydowanie zbyt dużo ludzi. Chris rzucił mu szybkie spojrzenie. - Starzejesz się, Beck - Po prostu dziś nie jestem w nastroju na tego typu rozrywki. - Myślisz o mojej siostrze? Próbował go drażnić, ale Beck odparł z całą powagą: - Tak, właśnie o niej myślałem. Co ona planuje? - Nie mam pojęcia. Chris to samo powiedział wczoraj, gdy Huff opowiedział im, że Sayre odwiedza przysięgłych, którzy zasiadali w ławie na procesie Chrisa. - Rozmawia z każdym, kto tylko wyrazi chęć - podsumował stary. Gdy Beck zapytał, dlaczego Sayre to robi, zarówno Huff, jak i Chris przyznali, że nie wiedzą. Wzruszyli ramionami, jakby zdumiewało ich zachowanie Sayre i jakby nie mieli pojęcia, co nią powodowało, jednak wyraźne zmartwienie tym faktem przeczyło ich zadeklarowanej niewiedzy. Huffowi nie podobało się, że Sayre rozmawiała z tymi ludźmi. Podobnie Chrisowi. Wszystko to bardzo niepokoiło Becka. - Co to jest? - Chris przerwał jego rozmyślania. - Co? - Beck odwrócił się, żeby sprawdzić, co przyciągnęło uwagę Chrisa. Tuż za nimi jechał motocykl, przyspieszając z rykiem silnika. - Czy to przypadkiem nie ten sam, który przejeżdżał obok mojego domu, kiedy wychodziłem? - spytał retorycznie Beck. - O cholera, to... - Nasz przyjaciel, Klaps Watkins - dokończył Chris. - Myślałem, że Rudy zajął się tą sprawą. - Najwyraźniej jeszcze go nie znalazł. - Beck sięgnął po komórkę przyczepioną do paska, żeby
burbon. Poza tym gorąco cię namawiam do wyłączenia podajnika, przy którym miał wypadek Billy. - Został naprawiony i pracuje prawidłowo. - Owszem, został naprawiony, ale nie przeszedł przeglądu kapitalnego, jak powinien - upierał się Beck. - To tak, jakbyś się prosił o kolejną katastrofę. Naprawdę sądzisz, że możemy sobie pozwolić na jeszcze jeden wypadek? - George dał tej maszynie zielone światło, podobnie jak Chris. To ich działka, Beck. Ty zajmij się trzymaniem nas z daleka od sądów. Beck ustąpił niechętnie. - Lepiej już pójdę, zanim Selma wpadnie tu i wyrzuci mnie za to, że nie pozwalam ci spać o tej porze - powiedział. - Wracasz do domu? - Nie. Zamierzam spędzić tę noc na sofie w moim biurze. Jeden z nas powinien być na miejscu w razie prawdziwych kłopotów. - Gdzie jest Chris? - Chris nie musi mi się już więcej spowiadać. Przestałem być jego prawnikiem. - Przekonałeś Rudego, żeby nie zamykał go w pudle przez weekend? - Huff, to było moje ostatnie oficjalne zadanie w jego sprawie. - Tak słyszałem. Ale nie mogę powiedzieć, żebym się cieszył. - Biorąc pod uwagę to, co dzieje się w fabryce, tak będzie lepiej, Huff. I tak mam pełne ręce roboty. - Ten nowy prawnik jest dobry? - Wykonałem dzisiaj kilka telefonów, rozpytałem się o niego. Podobno jest lichwiarzem, ambitnym, aroganckim i odpychającym egomaniakiem, czyli ma wszystkie pożądane cechy. Huff uśmiechnął się niewyraźnie. - Miejmy nadzieję, że Chris nie będzie go potrzebował. Ten detektyw, Scott, próbuje wykopać studnię na pustyni. Historie biblijne - prychnął. - Opowiedziane akurat przez Klapsa Watkinsa. - Przestraszył ją. - Beck nie zorientował się, że wypowiedział na głos swoją myśl, dopóki nie zobaczył, że Huff przygląda się mu dziwnie. - Sayre. - Ach, rozumiem. Chodzi ci o tę wizytę w jej pokoju hotelowym. Dobrze jej tak za to, że zatrzymała się w tej dziurze. - Przeraziła się bardziej, niż to okazała. Nie sądzę, żeby powiedziała nam wszystko, co usłyszała od niego. Ale umysł Huffa błądził już innymi ścieżkami, na których nie było miejsca na martwienie się o bezpieczeństwo Sayre. - Ponieważ okazało się, że jest bezpłodna, zwalniam cię z obowiązku uwiedzenia jej, mój chłopcze - powiedział z lekkim chichotem. - Cała odpowiedzialność za zapewnienie mi wnuka znów będzie spoczywać na Chrisie. Teraz jest moim jedynym sposobem na osiągnięcie nieśmiertelności. - Puk, puk. Beck otworzył jedno oko i zobaczył Chrisa, uśmiechającego się do niego szeroko. Mimo bólu zesztywniałych mięśni, usiadł. - Która godzina? - spytał. - Dochodzi siódma. Spędziłeś tutaj całą noc? - Prawie całą. - Beck opuścił nogi na podłogę i wstał, krzywiąc się boleśnie.
- Nonsens. To żałosna wymówka, którą wymyśliłeś, żeby rozdzielić mnie i Clarka. Dzisiaj brzmi równie idiotycznie. Nie potrafiłeś ścierpieć myśli lub planów, które nie były twoje. - Zaczerpnęła głęboko powietrza, a kiedy znów przemówiła, jej głos był niski i szorstki z emocji. - Musiałeś nas zniszczyć. Spojrzał na nią gniewnie i nalał kolejną porcję burbona. Ze szklanką w ręce usiadł w fotelu i zapalił papierosa. Oddychał z trudem. Nawet z tej odległości Sayre czuła alkohol w jego oddechu. - Możesz sobie na mnie wrzeszczeć do woli, dziewczyno. Nawymyślaj mi, ile wlezie, piekl się i tup nogami, nigdy nie usłyszysz ode mnie ani tłumaczenia się, ani przeprosin. Kiedy jeszcze byłem takim małym dzieciakiem - wyciągnął rękę, żeby zademonstrować swój wzrost w tamtych czasach - przysiągłem, że zapoczątkuję linię Hoyle'ów, których nazwisko będzie się liczyło. Nikt nie zdoła zignorować lub zapomnieć nazwiska Hoyle. - Machnął w jej kierunku papierosem. - Nie zamierzałem dopuścić, żeby jednym z członków rodziny stał się bękart Daly'ego. Zadrżała, oddychając spazmatycznie. - Dlatego kazałeś je ze mnie wyrwać. - Zrobiłem to, co uczyniłby każdy ojciec... - ... bez serca. - ... który widział, jak jego córka niszczy... - Kazałeś wyrwać ze mnie moje dziecko! - Trzema susami Sayre pokonała dzielącą ich odległość i uderzyła go z całej siły w twarz. Huff zerwał się z fotela. Szklanka z whisky wypadła mu z ręki i potoczyła się po dywanie. Rzucił papierosa na ziemię i zacisnął pięści, unosząc je w groźnym geście. - Dalej, Huff, oddaj mi! Tamtej nocy, gdy wyciągałeś mnie z biblioteki, krzyczącą i płaczącą, błagającą cię, abyś tego nie robił, także uderzyłeś mnie w twarz. Czy wiesz, że podłoga wciąż nosi wgłębienia po moich piętach, którymi się zapierałam, próbując cię wtedy powstrzymać? Idź, obejrzyj ślady. To świadectwo tego, jak bardzo jesteś zdeprawowany. Kiedy nie mogłeś mnie wciągnąć siłą do samochodu, ogłuszyłeś mnie. Obudziłam się w gabinecie na tyłach domu doktora Caroe, z nogami przywiązanymi do strzemion fotela, a ramionami przypiętymi do stołu. - Wyciągnęła ręce, jakby nadal czuła więzy, które ją wtedy krępowały. Zdała sobie sprawę, że jej twarz jest mokra od łez. Zlizała słoność z kącików ust. - Ten pozbawiony skrupułów skurwysyn wyrwał ze mnie moje dziecko. Ile mu zapłaciłeś za to, żeby zniszczył to niewinne, słodkie życie, co, Huff? Ile cię kosztowało, byś udowodnił swoją dominację nade mną? - Szlochała teraz przy każdym słowie, ale ciągnęła dalej: - Włożył je do plastikowej torby i wyrzucił do śmieci. - Przyłożyła dłoń do piersi i krzyknęła z całych sił. - Moje dziecko! Po tym wybuchu w pokoju zrobiło się cicho jak w grobie. Słychać było jedynie tykanie zegara stojącego na szafce nocnej. Sayre otarła łzy i odgarnęła włosy do tyłu. - Ostatnio ktoś zauważył, że jesteś motywacją wszystkich moich działań. To prawda. Nienawiść do ciebie pomogła mi przetrwać depresję i dwa niechciane małżeństwa. Do dzisiejszego dnia, do tej chwili służyła mi doskonale, ale... - zaśmiała się lekko - ale najśmieszniejsze jest to, że sam wykopałeś dla siebie dół, Huff. Ty i te twoje pieprzone ambicje dynastyczne. Chcesz mnie wydać za Becka? Zabawne. Śmieszne i daremne, bo widzisz, kiedy twój niezdarny przyjaciel, doktor Caroe, zabił moje dziecko, jednocześnie odebrał mi szansę na posiadanie kolejnego. Huff cofnął się o krok. - Co takiego? - Tak, Huff, dobrze słyszałeś. Nie utrwalę twojej cholernej linii Hoyle'ów i możesz sam sobie za to podziękować. - Z tymi słowy Sayre odwróciła się i wybiegła z pokoju, ale stanęła jak wryta na
- Klasycznie. Kiedy zaczął się wymądrzać, oparł nogę na łóżku, odsłaniając w ten sposób krocze. Kopnąłem go w jaja najsilniej, jak mogłem. Nie trafiłem zbyt celnie, bo jedynie go osłabiłem. Przewrócił się, ale nie wypuścił noża. Kiedy próbowałem mu go zabrać, zamachnął się na mnie, nie trafił, więc spróbował znowu, ale tym razem udało mi się chwycić go za nadgarstek. Zaczęliśmy walczyć. Watkins przegrał i upadł na ostrze. Musiał sobie przeciąć jakąś tętnicę w brzuchu, bo krew dosłownie zaczęła się z niego wylewać strumieniem. Próbowałem zatamować krwawienie, ale umarł po kilku minutach. Beck spojrzał na Scotta. - To była zdecydowanie samoobrona. - Oczywiście, tak to wygląda. - Detektyw wyciągnął dłoń do Chrisa. - Jestem panu winien przeprosiny, panie Hoyle, za wszelkie niedogodności i wstyd, jakich stałem się przyczyną. Najbardziej jednak żałuję, że zacząłem pana podejrzewać. Chris uścisnął rękę Scotta. - Wykonywałeś swoją pracę. My, Hoyle'owie, potrzebujemy ludzi takich jak ty, żeby chronili nasze miasto, prawda, Huff? - Tak jest. Rumieniąc się na tę pochwałę, detektyw sięgnął po torbę z dowodem rzeczowym. - Zabiorę to do biura i zarejestruję - powiedział do Rudego. - Jeśli chcesz, mogę zawieźć ją jutro do Nowego Orleanu. - Dzięki. Jak tylko wrócę na komendę, napiszę oświadczenie, które Chris podpisze. Detektyw dotknął palcami brzegu kapelusza i spojrzał na Sayre. - Do widzenia pani. - Z tymi słowy odszedł, unosząc torbę z dowodem rzeczowym. Chris zaciągnął się głęboko papierosem i zgasił niedopałek na schodku. - Będę rad, kiedy to wszystko wreszcie się skończy. Być podejrzanym o morderstwo to żadna przyjemność. Nie mówiąc o tym, że odciąga mnie to od spraw przedsiębiorstwa, a tam dzieje się bardzo źle. - Spojrzał ze złością na Sayre, ale nie skomentował jej uczestnictwa w wydarzeniach, które doprowadziły do zamknięcia fabryki. Karetka z ciałem Watkinsa zdążyła już odjechać, pozostali zaczęli się powoli zbierać. Rudy Harper został najdłużej. - Wygląda gorzej niż Klaps - zauważył Chris, śledząc jego wyjazd. - Ma raka. Wszyscy spojrzeli na Huffa, poruszeni tym, co powiedział. - Jest bardzo źle? - spytał Chris. - Powiedzmy tylko, że to dobrze, iż Wayne Scott zaczął grać w naszej drużynie. - Nie podpisał jeszcze listu intencyjnego - mruknął Chris. - Skrucha potrafi zmiękczyć serce niejednego człowieka. Chyba czas na to, abyś wysłał mu list z podziękowaniem i małym prezencikiem w kopercie. Chris odwzajemnił konspiracyjny uśmiech Huffa. - Zrobię to jutro z samego rana. - Idę nad wodę - rzuciła sztywno Sayre. - Beck, zawołaj mnie, kiedy będziesz gotowy do odjazdu. Chris przyglądał się odchodzącej siostrze z rozbawieniem. - Chyba obraziliśmy Sayre. A może po prostu jest wkurzona, że tak się co do mnie pomyliła? Beck nie odpowiedział, Huff zdawał się nie słuchać. Przyglądał się fasadzie rozklekotanego domku. - Powinienem sprzedać ten teren.
- Mój Uśmiechu zachodzącego Słońca...
- Masa czasu. Dwadzieścia jeden lat panowania ci nie wystarczy?
Podczas opowiadania o przeżyciach na planecie Próżnego - Róża chciała o coś zapytać. Zawahała się jednak i po
- Wszystko w porządku?
za rękę i bezceremonialnie wyciągnęła ją za drzwi. - Do¬branoc, Wasza Wysokość - rzuciła jeszcze przez ramię i już jej nie było.
- Z największą przyjemnością. Pokażę pani pokój. Pro¬szę tędy.

- Ale niektórzy sa tu bardziej wolni ni¿ inni. Lepiej to

¿e Cahill Limited ma kłopoty, pomyslałam o tobie i o tym, co
- Zaraz, zaraz. To był twój pomysł.
- Chcesz mi powiedzieć... że... co? Mama dowiedziała się i... - Przełknęła ślinę. Nie dopuszczała do siebie tej
- Jesli mo¿na to tak okreslic.
niedawno zespawana, ale Departament Dróg nie wie nic o
- Ale nie pamietasz, po co jechałas do Santa Cruz? -
Nie zadał sobie trudu, żeby zostawić wiadomość.
Tak, tego jednego była absolutnie pewna, wiedziała, ¿e
Nie nazywa sie Marla. Tak jak podejrzewała. Nazywa sie
czy mówi prawde.
6
Coś tu śmierdziało.
- Nie pomyślałbym, że starczy ci odwagi.
dlaczego.
jest ludzka natura.

©2019 do-predkosc.olecko.pl - Split Template by One Page Love